niedziela, 20 grudnia 2015

Rollercoaster emocjonalny, czyli Life is Strange

Chyba każdy oglądał kiedyś jakiś serial, czytał książkę czy grał w grę, z którą zżył się do tego stopnia, że po skończeniu musiał najzwyczajniej w świecie usiąść i pozbierać się z podłogi. Czasem towarzyszy nam bunt w stylu: "Ja się nie zgadzam, to zakończenie nie istnieje". To uczucie towarzyszyło mi m.in. po skończeniu dość przeciętnej trylogii - Niezgodnej. Innym razem łapiemy doła, tak jak ja po przeczytaniu Kosogłosa. Ale chyba tylko Pieśń Lodu i Ognia zafundowała mi taki rollercoaster emocjonalny, jak gra Life is Strange.


Gra ta została stworzona przez francuskie studio DONTNOD Entertainment we współpracy z firmą Square Enix. Przyjmuje podobną formę jak znane gry Telltale, takie jak The Wolf Among Us, tzn. opiera się na decyzjach samodzielnie podejmowanych przez gracza. Jest podzielona na pięć epizodów, jak to bywa w tego typu grach.

Nie chcę za wiele zdradzać z samej fabuły, więc postaram się pisać krótko i ogólnie. W grze wcielamy się w osiemnastoletnią Max Caulfield, uczennicę Blackwell Academy. Jest zwyczajną, dość cichą dziewczyną, która pasjonuje się fotografią. Poznajemy ją jednak w dość nadzwyczajnych okolicznościach - Max budzi się w lesie w czasie burzy, a konkretniej tornada. Okazuje się to jednak być tylko snem, wizją. Niedługo potem mamy szansę natknąć się na plakaty zaginionej dziewczyny, a jeszcze potem główna bohaterka odkrywa w sobie niezwykłą moc - możliwość cofnięcia czasu. To właśnie ten element, który wyróżnia tę grę spośród innych. Nie zdradzę Wam jednak, w jaki sposób odkrywa w sobie tę zdolność ;) W każdym razie, jeszcze tego samego dnia Max spotyka swoją starą przyjaciółkę, Chloe. Okazuje się, że to ona rozwiesza te plakaty zaginionej. Więcej już Wam nie zdradzę. No, dla bardzo zainteresowanych mogę dodać, że kwestia tornada i zaginionej Rachel Amber to dwa główne wątki gry.

Ogólnie rzecz biorąc, Life is Strange ma cudowny, niepowtarzalny klimat, świetnie zbudowane postacie, kilka ciekawych wątków pobocznych, genialny soundtrack i fabułę, na której opis aż brakuje mi słów. W porównaniu do gier Telltale ma dużo więcej możliwości interakcji ze światem, a te wszystkie szczegóły stały się źródłem niezliczonych teorii dotyczących gry, których tworzenie i poznawanie stanowiło dla mnie świetną rozrywkę :) Nie wspominając już o tym, jak fantastycznych ludzi poznałam dzięki tej grze. Jest ona też inspiracją dla rysowników do tworzenia różnorodnych fanartów.

Gra ma też drobne wady, jak chyba każda. Pierwszą z nich jest niedopasowanie ruchu warg postaci i tego, co mówią. Ale to drobiazg, który w końcowych epizodach wydawał się być poprawiony. Drugą są... Zakończenia. Chociaż "wady" to za mocno powiedziane. Gdy już nieco ochłonęłam, mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że nie były one złe. Były po prostu przeciętne. A że gra jest zdecydowanie ponadprzeciętna, wszyscy (ja też) oczekiwaliśmy równie ponadprzeciętnych zakończeń. Zresztą, jak znajdziecie różne teorie, to sami zobaczycie, czego gracze oczekiwali ;) W każdym razie, zakończenia nie dorównały poziomem całości gry.

Czy ta gra wywołała u mnie śmiech? Tak. Czy łzy? Też. Czy skłoniła do refleksji? Zdecydowanie. Jak już wspomniałam wcześniej, dzięki niej poznałam też fantastycznych ludzi, a tworzenie teorii i artów dawało tyle samo frajdy co sama gra ^^ Także czy warto zagrać? WARTO.

A co do wcześniej wspomnianych artów, oto kilka z nich (arty, zwłaszcza te w linkach, mogą zawierać hella spoilery!):





Te cztery są mojego autorstwa ^^ Mogliście się na nie już wcześniej natknąć. Jeśli chcecie zobaczyć więcej moich rysunków, zapraszam tutaj. A to arty kolegi Pricefielda, którego poznałam właśnie dzięki Life is Strange:



tu link do małej galerii z jego artami! :)

To tyle na dzisiaj! Do napisania wkrótce!

2 komentarze: